poniedziałek, 16 września 2013

Ile żyją koty i fretki - czy rzeczywiście to zależy od psa?

Zimowa pora sprzyjała niewielkiej aktywności fretka i częstymi drzemkami, nawet w ciągu dnia. Zaszywał się w swoich ulubionych miejscach (potrafił sobie otworzyć szafkę z wieszakami na płaszcze na korytarzu lub wejść do wersalki w salonie na górze i tam w kąciku uciąć sobie drzemkę). Oswobodzenie Fredka z dzwoneczka sprawiło, że było ciężko namierzyć, gdzie w chwili obecnej przebywa. Dlatego też pewnego wieczoru krótko przed świętami Bożego Narodzenia udało mu się wyjść niepostrzeżenie razem z dziećmi z domu. Żona była wówczas na wywiadówce a ja w garażu, do którego wówczas nie było przejścia przez dom. Po zmierzchu, dzieci postanowiły przyjść do mnie do garażu, gdyż bały się siedzieć same w domu i wówczas niepostrzeżenie zapewne wyszedł z nimi Fredek. Nikt się nie spodziewał, że Fredek może być poza domem, a jego nieobecność tłumaczyliśmy sobie, że pewnie znów się gdzieś zaszył i śpi. Dopiero nad ranem, gdy w korytarzu było czysto, uświadomiliśmy sobie, że go trzeba zacząć szukać… Po odwiezieniu dzieci do szkoły, zaczęliśmy poszukiwania. Po chwili go znalazłem oszronionego, przegryzionego w pół w kojcu ogromnego podhalańskiego psa sąsiada…
Biedny zwierzak niczego się pewnie nie spodziewał, bo ten pies nie szczeka tylko patrzy…a potem zagryza. Może poszedł do miski, może chciał się zagrzać w budzie… Pamiętam jak poprzednia właścicielka opowiadała, że kiedyś też jej się odpiął ze smyczy i przenocował z jej owczarkiem niemieckim w budzie. Teraz też się pewnie nie spodziewał niczego…
Nie mogliśmy przeżałować… byłem wściekły na tego psa i na wszystkich wokół…
To było z poniedziałku na wtorek – w sobotę wigilia Bożego Narodzenia…
W czwartek poszedłem do sąsiada z prośbą, by przerzucił nam Fredka, należało go przecież pochować… Sąsiad nawet nie zauważył, że taki incydent miał miejsce…
O jednego zwierzaka mniej…
Pamiętacie jak pisałem jak Tofik nauczył się od kota zasypywać w trocinach miejsca, w których się załatwiał? Od Fredka też przejął nawyk sypiania nie na, ale pod kołderką.
Lubi nosem podrzucić kołdrę do góry zaścieloną na jego posłaniu i się pod nią całkowicie chowa. Zostało mu to do dziś.
Kot - Tutek był u nas już prawie rok, kiedy piątkowego wieczoru tego samego tygodnia nie wrócił na noc do domu, mimo wołania. To było do niego niepodobne. Żona od razu wiedziała, że coś się musiało stać i chciała z latarką iść na poszukiwania, bo już było ciemno. Odwiodłem ją od tego zamiaru, bo przeczuwałem co się mogło stać. Poza tym widziałem jakiegoś psa łażącego koło ogrodzenia – nie chciałem, by ją pogryzł…w końcu nie znałem psa.
Tutek znalazł się rano … znów na podwórku u sąsiada tym razem pod choinkami. Z relacji świadków, wynikało, że już prawie uciekł, na choinkę, gdy ściągnął go ten sam pies sąsiada, który przegryzł moją fretkę. To już drugi zwierzak w tym samym tygodniu…a to była właśnie Wigilia.
Pojechałem po drobne zakupy a wracając, kota już nie było. Zapytałem sąsiada, czy go przypadkiem nie widział.
Chyba wyczuł, że wiem co się stało i że ten kot jeszcze pół godziny temu leżał u niego na podwórku, bo zaraz się przyznał, że go wyrzucił do pobliskiej rzeki! Wystraszył się, że go do sądu podamy, bo dwa zwierzaki zagryzione w jednym tygodniu…
Ale dla nas to nie było tylko zwierzę, tylko członek rodziny…
Żonie odechciało się kolacji wigilijnej, czy świąt. Płakała za kotem i nie mogła sobie znaleźć miejsca, wiedząc, że pływa gdzieś teraz w rzece.
Wzięła psa i poszła szukać kota wzdłuż rzeki. Znalazła go w lodowatej wodzie, chyba w miejscu gdzie go sąsiad wyrzucił, bo naprzeciw jego ogrodzenia.
Dopiero gdy wyciągnęła Tutka z rzeki i zakopała obok fretka, ulżyło jej się. Na wigilię pojechaliśmy do teściów.
Ani Tutek ani Fredek nie doczekali roku...
Jamnik został sam…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz