Zimowa pora sprzyjała
niewielkiej aktywności fretka i częstymi drzemkami, nawet w ciągu
dnia. Zaszywał się w swoich ulubionych miejscach (potrafił sobie
otworzyć szafkę z wieszakami na płaszcze na korytarzu lub wejść
do wersalki w salonie na górze i tam w kąciku uciąć sobie
drzemkę). Oswobodzenie Fredka z dzwoneczka sprawiło, że było
ciężko namierzyć, gdzie w chwili obecnej przebywa. Dlatego też
pewnego wieczoru krótko przed świętami Bożego Narodzenia udało
mu się wyjść niepostrzeżenie razem z dziećmi z domu. Żona była
wówczas na wywiadówce a ja w garażu, do którego wówczas nie było
przejścia przez dom. Po zmierzchu, dzieci postanowiły przyjść do
mnie do garażu, gdyż bały się siedzieć same w domu i wówczas
niepostrzeżenie zapewne wyszedł z nimi Fredek. Nikt się nie
spodziewał, że Fredek może być poza domem, a jego nieobecność
tłumaczyliśmy sobie, że pewnie znów się gdzieś zaszył i śpi.
Dopiero nad ranem, gdy w korytarzu było czysto, uświadomiliśmy
sobie, że go trzeba zacząć szukać… Po odwiezieniu dzieci do
szkoły, zaczęliśmy poszukiwania. Po chwili go znalazłem
oszronionego, przegryzionego w pół w kojcu ogromnego podhalańskiego
psa sąsiada…
Biedny zwierzak niczego
się pewnie nie spodziewał, bo ten pies nie szczeka tylko patrzy…a
potem zagryza. Może poszedł do miski, może chciał się zagrzać w
budzie… Pamiętam jak poprzednia właścicielka opowiadała, że
kiedyś też jej się odpiął ze smyczy i przenocował z jej
owczarkiem niemieckim w budzie. Teraz też się pewnie nie spodziewał
niczego…
Nie mogliśmy
przeżałować… byłem wściekły na tego psa i na wszystkich
wokół…
To było z poniedziałku
na wtorek – w sobotę wigilia Bożego Narodzenia…
W czwartek poszedłem do
sąsiada z prośbą, by przerzucił nam Fredka, należało go
przecież pochować… Sąsiad nawet nie zauważył, że taki
incydent miał miejsce…
O jednego zwierzaka
mniej…
Pamiętacie jak pisałem
jak Tofik nauczył się od kota zasypywać w trocinach miejsca, w
których się załatwiał? Od Fredka też przejął nawyk sypiania
nie na, ale pod kołderką.
Lubi nosem podrzucić
kołdrę do góry zaścieloną na jego posłaniu i się pod nią
całkowicie chowa. Zostało mu to do dziś.
Kot - Tutek był u nas
już prawie rok, kiedy piątkowego wieczoru tego samego tygodnia nie
wrócił na noc do domu, mimo wołania. To było do niego niepodobne.
Żona od razu wiedziała, że coś się musiało stać i chciała z
latarką iść na poszukiwania, bo już było ciemno. Odwiodłem ją
od tego zamiaru, bo przeczuwałem co się mogło stać. Poza tym
widziałem jakiegoś psa łażącego koło ogrodzenia – nie
chciałem, by ją pogryzł…w końcu nie znałem psa.
Tutek znalazł się rano
… znów na podwórku u sąsiada tym razem pod choinkami. Z relacji
świadków, wynikało, że już prawie uciekł, na choinkę, gdy
ściągnął go ten sam pies sąsiada, który przegryzł moją
fretkę. To już drugi zwierzak w tym samym tygodniu…a to była
właśnie Wigilia.
Pojechałem po drobne
zakupy a wracając, kota już nie było. Zapytałem sąsiada, czy go
przypadkiem nie widział.
Chyba wyczuł, że wiem
co się stało i że ten kot jeszcze pół godziny temu leżał u
niego na podwórku, bo zaraz się przyznał, że go wyrzucił do
pobliskiej rzeki! Wystraszył się, że go do sądu podamy, bo dwa
zwierzaki zagryzione w jednym tygodniu…
Ale dla nas to nie było
tylko zwierzę, tylko członek rodziny…
Żonie odechciało się
kolacji wigilijnej, czy świąt. Płakała za kotem i nie mogła
sobie znaleźć miejsca, wiedząc, że pływa gdzieś teraz w rzece.
Wzięła psa i poszła
szukać kota wzdłuż rzeki. Znalazła go w lodowatej wodzie, chyba w
miejscu gdzie go sąsiad wyrzucił, bo naprzeciw jego ogrodzenia.
Dopiero gdy wyciągnęła
Tutka z rzeki i zakopała obok fretka, ulżyło jej się. Na wigilię
pojechaliśmy do teściów.
Ani Tutek ani Fredek nie doczekali roku...
Jamnik został sam…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz