Czas na zwierzątko dla
Pana domu :) Ja sobie upatrzyłem fretkę, choć do dziś nie
pamiętam skąd mi się wzięła potrzeba posiadania właśnie tego
zwierzątka.
Może mi się spodobało
w momencie, gdy pewna dziewczyna weszła do sklepu z tym zwierzakiem
na szyi, owinięta nim niczym w szalik. Te oczka i ten przemiły
pyszczek długo zapadły mi w pamięci.
No i zacząłem
poszukiwania w dziale fauna i flora, aż natrafiłem na ogłoszenie
9-miesięcznego fretka o imieniu FREDEK.
Wyciągnąłem żonę, by
pojechała ze mną po to zwierzątko kilkadziesiąt km. Przed domem,
z którego wyszło ogłoszenie stała już młoda dziewczyna,
trzymająca pod kurtką na smyczy z dzwoneczkiem naszego przyszłego
– nowego domownika.
Żona dość długo się
wahała, szczególnie gdy usłyszała, że to zwierzątko „śmierdzi”
tzn. wydziela nieprzyjemny zapach, lepiej go nie kąpać, bo wówczas
jak to określiła właścicielka zwierze „utożsamia się z lasem” i woń jest
jeszcze silniejsza…
Ale z mordki był taki
słodziuchny, że pozwoliła mi go wziąć, pod warunkiem, że to ja
będę po nim sprzątał i że, ja go będę trzymał w drodze do
domu.
Po paru ujechanych
metrach, zastanawialiśmy się, czy oby dobrze zrobiliśmy, bo Fredek
rzeczywiście wydzielał dość niemiły zapach… no cóż położenie
go na desce rozdzielczej na wlotach powietrza przy włączonym
ogrzewaniu nie był najszczęśliwszym pomysłem :) Niedługo potem
nasze oczy i nozdrza zaczęła szczypać nieznośna woń… Wracamy?
Oddajemy go? Z dobre 10 minut sterczeliśmy na poboczu i patrząc na
to małe, długie zwierzątko, ze śmiesznymi szelkami i z
przyczepionym dzwoneczkiem zastanawialiśmy się, czy zawrócić, czy
jechać do domu…
Zwierzak był zabawny,
poprzednia właścicielka mówiła, że lubi podróżować samochodem
i teraz też wspinał się na ręce, by dotrzeć do szyby i móc
podziwiać widoki.
No i został.
Ale się zwierzaki
zdziwiły na widok Fredka, a dzieci po powrocie ze szkoły jeszcze
bardziej :)
Od razu było widać, że
mimo, że najmniejszy – Fredek nie da sobie „w kaszę dmuchać”.
Kot z zaciekawieniem
przyglądał się nowemu przybyszowi z daleka. Chyba przeczuwał, że
nie ma co z nim zadzierać… Pies powitał go natomiast głośnym
szczekaniem.
Żona kupiła Fredkowi
dwie małe miseczki: jedną na karmę, drugą na wodę. Zrobiła mu
miejsce w kotłowni, w kartonie wyściełanym gąbeczkami, żeby miał
miękko i przytulnie. Szybko się jednak okazało, że Fredek woli
sam sobie wybrać zarówno z czego będzie jadł, co będzie jadł
jak również gdzie będzie spał.
Nie spuszczaliśmy go ze
smyczy, jednak niesforne stworzenie ciągle zaplątywało się w
różnych miejscach ograniczając sobie ruchy do minimum. Żona
postanowiła mu odpiąć smycz, pozostawiając jedynie „uprząż”
z dzwoneczkiem, by było wiadomo gdzie Fredek przebywa.
No cóż to zwierzę nie
wydaje żadnych dźwięków, dlatego też tej nocy oboje czujnie
spaliśmy, nasłuchując dzwoneczka :)
Bo pokazał Fredek na co go stać, oj pokazał już w dzień przyjazdu.
Bo pokazał Fredek na co go stać, oj pokazał już w dzień przyjazdu.
Pierwszy ząbki Fredka
poczuł jamnik. To była nauczka – nie będziesz mi zabierał
jedzenia z pod pyszczka. Aż szkoda było patrzeć na skomlącego
Tofika, który próbował się opędzić od fretka wpitego zębami w
jego grzbiet. Wyglądało, jakby Fredek chciał ujeżdżać Tofika.
Druga w kolejce do sprawdzenia ostrości ząbków była…żona. A
już się cieszyła, że obwąchuje jej nogę, czyli poznaje nowe
zapachy – nie spodziewała się, że obwąchiwanie nogi zakończy
się ugryzieniem… no cóż to chyba nie był ten zapach, o który
Fredkowi chodziło.
I tak standardowo,
codziennie Fredek musiał żonę ugryźć. Co prawda nie do krwi, ale
miejsce po spotkaniu z ząbkami fretka, szczypało i było
zaczerwienione z dobre 30 – 40 minut.
Dzieci też zaczęły się go bać, szczególnie jak robił koci grzbiet, cofał się do tyłu kilka kroków, przystawał na chwilę, by zaraz potem ruszyć pędem w ich stronę – nie wiadomo czy po to, by się ganiać i bawić, czy po to by ugryźć. Dlatego też wszyscy domownicy, zaczęli w tym momencie uciekać i wskakiwać najwyżej jak się da.
Fredek był
indywidualistą. Jadł i wynosił karmę z miski psa i kota. To czego
nie zjadł, chomikował po kątach niczym zapasy na czarną godzinę.
Ze spaniem przeniósł się do korytarza na a właściwie pod
posłanie kota i psa, którzy spali razem, na kołderce, niegdyś
będącej na wyposażeniu łóżeczka naszych dzieci.
Fredek zaś lubiący
ciepełko, pakował się na gąbkę pod kołderkę.
Z czasem pies i fertka
zaprzyjaźnili się. Znaleźli wspólny język, szczególnie co do
zabaw. Uwielbiali się ganiać i chować w przeróżnych dziurach
przed sobą niczym w zabawie w chowanego połączonej z berkiem.
Tylko kot się
przypatrywał tym harcom z bezpiecznej odległości. Z Tofikiem
figlował jak najbardziej, natomiast fretkowi schodził zawsze z
drogi.
Odkąd Fredek zagościł
w naszym domu, odwiedzinom nie było końca. Każdy był ciekaw tego
nowego zwierzątka. Tym bardziej, że siostra nosiła się z zamiarem
podobnego zakupu…
Był bezszelestny niczym
ninja odkąd, żona zdjęła mu „uprząż” z dzwoneczkiem. Była
już po prostu za ciasna.
Fredek był u nas już ze
trzy tygodnie, kiedy żona postawiła ultimatum - albo Fredek albo
ona. Miała dość przechodzenia we własnym domu przez barykady
jakie zrobiłem na schodach, żeby Fredek nie wchodził na górę.
Zresztą i tak je pokonywał, tyle że zajmowało mu to z 5 miunt.
Dzieci też się go bały - odkąd Fredek zrobił „koci grzbiet”,
kilka kroków do tyłu i zaczął biec w stronę zapatrzonych w TV
dzieci. Córka zdążyła wskoczyć na łóżko, a Fredek złapał za
nogę syna. Przerażone dziecko uciekło na dół do kuchni, a żona
za nim, by dowiedzieć się czy ugryzł syna czy tylko złapał za
nogawkę spodni. Zanim zdołała dowiedzieć się czegokolwiek o
zaistniałym przed chwilą incydencie, usłyszała pisk wystraszonej
córki, która krzyczała niemal przez łzy, że Fredek wskoczył do
niej na łóżko. Żona sięgnęła po nóż, by ukroić kawałek
parówki i zwabić Fredka do wyjścia do korytarza, kiedy zwierzątko
już zbiegało po schodach słysząc zapewne ulubiony dźwięk
otwieranej lodówki.
:) Nie zdążyła ukroić
parówki, bo już siedziała na stole w drugim końcu kuchni z nożem
w ręce, dzwoniąc do mnie do garażu za ścianą, bym zabrał
swojego pupila, bo się nie może ruszyć ze stołu…
Śmiałem się jak można
się bać takiego świetnego małego stworzonka, no ale on
rzeczywiście ich gryzł, mnie chyba zaakceptował, może dlatego, że
to ja go trzymałem na rękach, jak go przywoziliśmy do domu?
Zresztą sprawdzone już było, że Fredek gryzł osoby, które nas
odwiedzały, których zapachu nie znał i traktował jak intruzów,
wówczas też wydzielał brzydki zapach. W innych przypadkach, nawet
nie było czuć fetorku jaki pamiętaliśmy z umieszczenia go przy
wentylacji w desce rozdzielczej w dniu zakupu.
Zbliżał się grudzień
a wraz z nim urodziny siostrzeńca. Skoro siostra myślała o zakupie
fretki, postanowiliśmy wspólnie, że im damy Fredka – zgodziła
się go wziąć…na próbę.
Jakoś tak pusto i cicho
się zrobiło w domu bez Fredka. O dziwo wszyscy za nim tęsknili,
nawet żona i dzieci a najbardziej to chyba jamnik - Tofik. Skomlał
i szukał Fredka w miejscach wspólnych zabaw.
Tylko kotu - Tutkowi było
wszystko jedno. W dwa tygodnie później pojechaliśmy na urodziny
siostrzeńca. Nie mogłem się napatrzeć, jak szwagier brał Fredka
na ręce, jak go głaskał i wkładał rękę do pyszczka, a Fredek
przyzwalał na wszystko i w ogóle nie gryzł…Ja zawsze wkładałem
rękawice przed pogłaskaniem tego zwierzaka a szwagier niemal mu
dawał buziaki…Jedynie siostrzeńca Fredek upatrzył sobie do
iskania po piętach. Jego łapał zębami nawet w locie. Może
dlatego, że był najmniejszy? A może dlatego, że mu dokuczał?...
Nawet dzieci odważyły się wziąć Fredka na ręce, gdzie w domu do
niedawna było to nierealne.
Byli oczywiście i
niezadowoleni jak np. teściowa siostry, która odmówiła
przychodzenia do nich w celu napalenia cyt. „dopóki będziecie
trzymać w kotłowni tego pieska moja noga tu nie postanie”.
Stojąc przed dylematem
mieć ciepło wracając po pracy, czy mieć Fredka, który „poluje”
na syna – postanowili oddać nam Fredka z powrotem.
Autentycznie oduczyli go
gryzienia, jednocześnie odkryli w nim nowe talenty jak np. talent do
szybkiego obierania mandarynek – całej siatki lub sekundowego
odgryzania pomponów przy kozakach – w trakcie jak siostra miała
je na nogach :)
Nie ten sam
zwierzak…Teraz już wiedzieliśmy, że to cofanie i natarcie to
zachęta do zabawy i ganiania. I dlatego z powrotu Fredka najbardziej
cieszył się chyba jamnik. Znów mogli wariować i się ganiać.
Dzieci też miały spokój, bo Tofik był skory do zabawy, aż oba
zwierzaki padały potem i odsypiały harce godzinami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz