czwartek, 12 września 2013

Fretka Fredek słitaśne zwierzątko dla Pana domu

Czas na zwierzątko dla Pana domu :) Ja sobie upatrzyłem fretkę, choć do dziś nie pamiętam skąd mi się wzięła potrzeba posiadania właśnie tego zwierzątka.
Może mi się spodobało w momencie, gdy pewna dziewczyna weszła do sklepu z tym zwierzakiem na szyi, owinięta nim niczym w szalik. Te oczka i ten przemiły pyszczek długo zapadły mi w pamięci.
No i zacząłem poszukiwania w dziale fauna i flora, aż natrafiłem na ogłoszenie 9-miesięcznego fretka o imieniu FREDEK.
Wyciągnąłem żonę, by pojechała ze mną po to zwierzątko kilkadziesiąt km. Przed domem, z którego wyszło ogłoszenie stała już młoda dziewczyna, trzymająca pod kurtką na smyczy z dzwoneczkiem naszego przyszłego – nowego domownika.
Żona dość długo się wahała, szczególnie gdy usłyszała, że to zwierzątko „śmierdzi” tzn. wydziela nieprzyjemny zapach, lepiej go nie kąpać, bo wówczas jak to określiła właścicielka zwierze „utożsamia się z lasem” i woń jest jeszcze silniejsza…
Ale z mordki był taki słodziuchny, że pozwoliła mi go wziąć, pod warunkiem, że to ja będę po nim sprzątał i że, ja go będę trzymał w drodze do domu.
Po paru ujechanych metrach, zastanawialiśmy się, czy oby dobrze zrobiliśmy, bo Fredek rzeczywiście wydzielał dość niemiły zapach… no cóż położenie go na desce rozdzielczej na wlotach powietrza przy włączonym ogrzewaniu nie był najszczęśliwszym pomysłem :) Niedługo potem nasze oczy i nozdrza zaczęła szczypać nieznośna woń… Wracamy? Oddajemy go? Z dobre 10 minut sterczeliśmy na poboczu i patrząc na to małe, długie zwierzątko, ze śmiesznymi szelkami i z przyczepionym dzwoneczkiem zastanawialiśmy się, czy zawrócić, czy jechać do domu…
Zwierzak był zabawny, poprzednia właścicielka mówiła, że lubi podróżować samochodem i teraz też wspinał się na ręce, by dotrzeć do szyby i móc podziwiać widoki.
No i został.
Ale się zwierzaki zdziwiły na widok Fredka, a dzieci po powrocie ze szkoły jeszcze bardziej :)
Od razu było widać, że mimo, że najmniejszy – Fredek nie da sobie „w kaszę dmuchać”.
Kot z zaciekawieniem przyglądał się nowemu przybyszowi z daleka. Chyba przeczuwał, że nie ma co z nim zadzierać… Pies powitał go natomiast głośnym szczekaniem.
Żona kupiła Fredkowi dwie małe miseczki: jedną na karmę, drugą na wodę. Zrobiła mu miejsce w kotłowni, w kartonie wyściełanym gąbeczkami, żeby miał miękko i przytulnie. Szybko się jednak okazało, że Fredek woli sam sobie wybrać zarówno z czego będzie jadł, co będzie jadł jak również gdzie będzie spał.
Nie spuszczaliśmy go ze smyczy, jednak niesforne stworzenie ciągle zaplątywało się w różnych miejscach ograniczając sobie ruchy do minimum. Żona postanowiła mu odpiąć smycz, pozostawiając jedynie „uprząż” z dzwoneczkiem, by było wiadomo gdzie Fredek przebywa.
No cóż to zwierzę nie wydaje żadnych dźwięków, dlatego też tej nocy oboje czujnie spaliśmy, nasłuchując dzwoneczka :)
Bo pokazał Fredek na co go stać, oj pokazał już w dzień przyjazdu.
Pierwszy ząbki Fredka poczuł jamnik. To była nauczka – nie będziesz mi zabierał jedzenia z pod pyszczka. Aż szkoda było patrzeć na skomlącego Tofika, który próbował się opędzić od fretka wpitego zębami w jego grzbiet. Wyglądało, jakby Fredek chciał ujeżdżać Tofika. Druga w kolejce do sprawdzenia ostrości ząbków była…żona. A już się cieszyła, że obwąchuje jej nogę, czyli poznaje nowe zapachy – nie spodziewała się, że obwąchiwanie nogi zakończy się ugryzieniem… no cóż to chyba nie był ten zapach, o który Fredkowi chodziło.
I tak standardowo, codziennie Fredek musiał żonę ugryźć. Co prawda nie do krwi, ale miejsce po spotkaniu z ząbkami fretka, szczypało i było zaczerwienione z dobre 30 – 40 minut.

Dzieci też zaczęły się go bać, szczególnie jak robił koci grzbiet, cofał się do tyłu kilka kroków, przystawał na chwilę, by zaraz potem ruszyć pędem w ich stronę – nie wiadomo czy po to, by się ganiać i bawić, czy po to by ugryźć. Dlatego też wszyscy domownicy, zaczęli w tym momencie uciekać i wskakiwać najwyżej jak się da.
Fredek był indywidualistą. Jadł i wynosił karmę z miski psa i kota. To czego nie zjadł, chomikował po kątach niczym zapasy na czarną godzinę. Ze spaniem przeniósł się do korytarza na a właściwie pod posłanie kota i psa, którzy spali razem, na kołderce, niegdyś będącej na wyposażeniu łóżeczka naszych dzieci.
Fredek zaś lubiący ciepełko, pakował się na gąbkę pod kołderkę.
Z czasem pies i fertka zaprzyjaźnili się. Znaleźli wspólny język, szczególnie co do zabaw. Uwielbiali się ganiać i chować w przeróżnych dziurach przed sobą niczym w zabawie w chowanego połączonej z berkiem.
Tylko kot się przypatrywał tym harcom z bezpiecznej odległości. Z Tofikiem figlował jak najbardziej, natomiast fretkowi schodził zawsze z drogi.
Odkąd Fredek zagościł w naszym domu, odwiedzinom nie było końca. Każdy był ciekaw tego nowego zwierzątka. Tym bardziej, że siostra nosiła się z zamiarem podobnego zakupu…
Był bezszelestny niczym ninja odkąd, żona zdjęła mu „uprząż” z dzwoneczkiem. Była już po prostu za ciasna.
Fredek był u nas już ze trzy tygodnie, kiedy żona postawiła ultimatum - albo Fredek albo ona. Miała dość przechodzenia we własnym domu przez barykady jakie zrobiłem na schodach, żeby Fredek nie wchodził na górę. Zresztą i tak je pokonywał, tyle że zajmowało mu to z 5 miunt. Dzieci też się go bały - odkąd Fredek zrobił „koci grzbiet”, kilka kroków do tyłu i zaczął biec w stronę zapatrzonych w TV dzieci. Córka zdążyła wskoczyć na łóżko, a Fredek złapał za nogę syna. Przerażone dziecko uciekło na dół do kuchni, a żona za nim, by dowiedzieć się czy ugryzł syna czy tylko złapał za nogawkę spodni. Zanim zdołała dowiedzieć się czegokolwiek o zaistniałym przed chwilą incydencie, usłyszała pisk wystraszonej córki, która krzyczała niemal przez łzy, że Fredek wskoczył do niej na łóżko. Żona sięgnęła po nóż, by ukroić kawałek parówki i zwabić Fredka do wyjścia do korytarza, kiedy zwierzątko już zbiegało po schodach słysząc zapewne ulubiony dźwięk otwieranej lodówki.
:) Nie zdążyła ukroić parówki, bo już siedziała na stole w drugim końcu kuchni z nożem w ręce, dzwoniąc do mnie do garażu za ścianą, bym zabrał swojego pupila, bo się nie może ruszyć ze stołu…
Śmiałem się jak można się bać takiego świetnego małego stworzonka, no ale on rzeczywiście ich gryzł, mnie chyba zaakceptował, może dlatego, że to ja go trzymałem na rękach, jak go przywoziliśmy do domu? Zresztą sprawdzone już było, że Fredek gryzł osoby, które nas odwiedzały, których zapachu nie znał i traktował jak intruzów, wówczas też wydzielał brzydki zapach. W innych przypadkach, nawet nie było czuć fetorku jaki pamiętaliśmy z umieszczenia go przy wentylacji w desce rozdzielczej w dniu zakupu.
Zbliżał się grudzień a wraz z nim urodziny siostrzeńca. Skoro siostra myślała o zakupie fretki, postanowiliśmy wspólnie, że im damy Fredka – zgodziła się go wziąć…na próbę.
Jakoś tak pusto i cicho się zrobiło w domu bez Fredka. O dziwo wszyscy za nim tęsknili, nawet żona i dzieci a najbardziej to chyba jamnik - Tofik. Skomlał i szukał Fredka w miejscach wspólnych zabaw.
Tylko kotu - Tutkowi było wszystko jedno. W dwa tygodnie później pojechaliśmy na urodziny siostrzeńca. Nie mogłem się napatrzeć, jak szwagier brał Fredka na ręce, jak go głaskał i wkładał rękę do pyszczka, a Fredek przyzwalał na wszystko i w ogóle nie gryzł…Ja zawsze wkładałem rękawice przed pogłaskaniem tego zwierzaka a szwagier niemal mu dawał buziaki…Jedynie siostrzeńca Fredek upatrzył sobie do iskania po piętach. Jego łapał zębami nawet w locie. Może dlatego, że był najmniejszy? A może dlatego, że mu dokuczał?... Nawet dzieci odważyły się wziąć Fredka na ręce, gdzie w domu do niedawna było to nierealne.
Byli oczywiście i niezadowoleni jak np. teściowa siostry, która odmówiła przychodzenia do nich w celu napalenia cyt. „dopóki będziecie trzymać w kotłowni tego pieska moja noga tu nie postanie”.
Stojąc przed dylematem mieć ciepło wracając po pracy, czy mieć Fredka, który „poluje” na syna – postanowili oddać nam Fredka z powrotem.
Autentycznie oduczyli go gryzienia, jednocześnie odkryli w nim nowe talenty jak np. talent do szybkiego obierania mandarynek – całej siatki lub sekundowego odgryzania pomponów przy kozakach – w trakcie jak siostra miała je na nogach :)
Nie ten sam zwierzak…Teraz już wiedzieliśmy, że to cofanie i natarcie to zachęta do zabawy i ganiania. I dlatego z powrotu Fredka najbardziej cieszył się chyba jamnik. Znów mogli wariować i się ganiać. Dzieci też miały spokój, bo Tofik był skory do zabawy, aż oba zwierzaki padały potem i odsypiały harce godzinami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz