Jak mawia stare powiedzenie, pies jest najlepszym przyjacielem człowieka. Według badań, psy pochodzą od azjatyckich wilków i stały się osobnym gatunkiem kilkanaście tysięcy lat temu. Zostały udomowione jeszcze w czasach starożytnych, a najstarsze odkryte na to dowody pochodzą aż z czasów sumeryjskich.
wtorek, 24 września 2013
środa, 18 września 2013
Tęsknota za kotem - i kto by pomyślał...
Syn „mordował” żonę
o kotka, ale gdzie tu w środku zimy znaleźć małego kotka? Starszy
się już przecież nie przyzwyczai…
Nie ma rady, trzeba
poczekać do wiosny, tłumaczyła synowi. Ale on wciąż – kup mi
kotka. Pojechała kiedyś do znajomej fryzjerki i wróciła z małym
kociakiem – tym razem czarno-białym.
Ucieszył się nie tylko
syn ale również jamnik – znów będzie miał kompana do zabaw. Za
to kot był przerażony widząc pędzącego w jego stronę psa.
Wybór imienia
pozostawiliśmy synowi, choć podrzucaliśmy mu swoje propozycje.
Mnie się podobało imię Binka- choć żona mnie strofowała, że to
imię dla kocicy a to jest kot i sama proponowała Sylwester. Bo
nawet podobny umaszczeniem do tego kota z bajki. Syn jednak wciąż
się mylił i wołał na kota Tutek, Tutuś… W końcu każdy wołał
na niego inaczej. Ostatecznie został TUTUŚ. Tamten był Tutek to
ten będzie Tutuś – stwierdziła żona. Ja nieraz wołałem na
niego Tutor :)
Do tego kota żona
postanowiła się już nie przywiązywać tak emocjonalnie, biorąc
pod uwagę, że miał wybrzuszenie w miejscu pępka, niczym
przepuklinę.
Nie był też taki jak
Tutek – co prawda żona nauczyła go przychodzić na zawołanie i
też się w końcu zaprzyjaźnił z Tofikiem, ale nie był już
pieszczochem leżącym na kolanach. Łapał zębami i pazurami
wszystko co się ruszało, nawet moją stopę, którą ruszałem pod
kocem leżąc przed TV :) Ale myszy nie było żadnej. Nie dał się
jednak pogłaskać, bo zaraz się do gryzienia szykował… dopiero
jak podrósł, zrobił się „bardziej towarzyski”.
Mając na uwadze niedawne
zdarzenia nie protestowaliśmy, kiedy mój młodszy brat zaproponował
w okolicach wiosny, że może nam przywieźć jeszcze jednego kota,
bo u jego dziewczyny kocica ma właśnie małe. I tak dołączył
kolejny kot – z ogromnymi oczami, puchaty, biały w szare łaty.
Szybko więc do niego przywarło wołanie ŁATEK vel ŁATI.
Był on już nieco
starszy i strasznie płochliwy. Właściwie to został taki na wpół
dziki, uciekający przed wszystkimi nawet przed Tofikiem i Tutusiem
stronił, jedynie do żony się przyzwyczaił z racji tego, że
dawała zwierzakom jeść.
Potem przyzwyczaił się
do kota –Tutusia…i nawet do naszego jamnika Tofika też się w
końcu przekonał i spali razem całą trójką. Pies i oba koty.
Nadal wózek dla lalek był wymarzonym miejscem błogiego odpoczynku kolejnego zwierzaka...
Nadal wózek dla lalek był wymarzonym miejscem błogiego odpoczynku kolejnego zwierzaka...
poniedziałek, 16 września 2013
Ile żyją koty i fretki - czy rzeczywiście to zależy od psa?
Zimowa pora sprzyjała
niewielkiej aktywności fretka i częstymi drzemkami, nawet w ciągu
dnia. Zaszywał się w swoich ulubionych miejscach (potrafił sobie
otworzyć szafkę z wieszakami na płaszcze na korytarzu lub wejść
do wersalki w salonie na górze i tam w kąciku uciąć sobie
drzemkę). Oswobodzenie Fredka z dzwoneczka sprawiło, że było
ciężko namierzyć, gdzie w chwili obecnej przebywa. Dlatego też
pewnego wieczoru krótko przed świętami Bożego Narodzenia udało
mu się wyjść niepostrzeżenie razem z dziećmi z domu. Żona była
wówczas na wywiadówce a ja w garażu, do którego wówczas nie było
przejścia przez dom. Po zmierzchu, dzieci postanowiły przyjść do
mnie do garażu, gdyż bały się siedzieć same w domu i wówczas
niepostrzeżenie zapewne wyszedł z nimi Fredek. Nikt się nie
spodziewał, że Fredek może być poza domem, a jego nieobecność
tłumaczyliśmy sobie, że pewnie znów się gdzieś zaszył i śpi.
Dopiero nad ranem, gdy w korytarzu było czysto, uświadomiliśmy
sobie, że go trzeba zacząć szukać… Po odwiezieniu dzieci do
szkoły, zaczęliśmy poszukiwania. Po chwili go znalazłem
oszronionego, przegryzionego w pół w kojcu ogromnego podhalańskiego
psa sąsiada…
Biedny zwierzak niczego
się pewnie nie spodziewał, bo ten pies nie szczeka tylko patrzy…a
potem zagryza. Może poszedł do miski, może chciał się zagrzać w
budzie… Pamiętam jak poprzednia właścicielka opowiadała, że
kiedyś też jej się odpiął ze smyczy i przenocował z jej
owczarkiem niemieckim w budzie. Teraz też się pewnie nie spodziewał
niczego…
Nie mogliśmy
przeżałować… byłem wściekły na tego psa i na wszystkich
wokół…
To było z poniedziałku
na wtorek – w sobotę wigilia Bożego Narodzenia…
W czwartek poszedłem do
sąsiada z prośbą, by przerzucił nam Fredka, należało go
przecież pochować… Sąsiad nawet nie zauważył, że taki
incydent miał miejsce…
O jednego zwierzaka
mniej…
Pamiętacie jak pisałem
jak Tofik nauczył się od kota zasypywać w trocinach miejsca, w
których się załatwiał? Od Fredka też przejął nawyk sypiania
nie na, ale pod kołderką.
Lubi nosem podrzucić
kołdrę do góry zaścieloną na jego posłaniu i się pod nią
całkowicie chowa. Zostało mu to do dziś.
Kot - Tutek był u nas
już prawie rok, kiedy piątkowego wieczoru tego samego tygodnia nie
wrócił na noc do domu, mimo wołania. To było do niego niepodobne.
Żona od razu wiedziała, że coś się musiało stać i chciała z
latarką iść na poszukiwania, bo już było ciemno. Odwiodłem ją
od tego zamiaru, bo przeczuwałem co się mogło stać. Poza tym
widziałem jakiegoś psa łażącego koło ogrodzenia – nie
chciałem, by ją pogryzł…w końcu nie znałem psa.
Tutek znalazł się rano
… znów na podwórku u sąsiada tym razem pod choinkami. Z relacji
świadków, wynikało, że już prawie uciekł, na choinkę, gdy
ściągnął go ten sam pies sąsiada, który przegryzł moją
fretkę. To już drugi zwierzak w tym samym tygodniu…a to była
właśnie Wigilia.
Pojechałem po drobne
zakupy a wracając, kota już nie było. Zapytałem sąsiada, czy go
przypadkiem nie widział.
Chyba wyczuł, że wiem
co się stało i że ten kot jeszcze pół godziny temu leżał u
niego na podwórku, bo zaraz się przyznał, że go wyrzucił do
pobliskiej rzeki! Wystraszył się, że go do sądu podamy, bo dwa
zwierzaki zagryzione w jednym tygodniu…
Ale dla nas to nie było
tylko zwierzę, tylko członek rodziny…
Żonie odechciało się
kolacji wigilijnej, czy świąt. Płakała za kotem i nie mogła
sobie znaleźć miejsca, wiedząc, że pływa gdzieś teraz w rzece.
Wzięła psa i poszła
szukać kota wzdłuż rzeki. Znalazła go w lodowatej wodzie, chyba w
miejscu gdzie go sąsiad wyrzucił, bo naprzeciw jego ogrodzenia.
Dopiero gdy wyciągnęła
Tutka z rzeki i zakopała obok fretka, ulżyło jej się. Na wigilię
pojechaliśmy do teściów.
Ani Tutek ani Fredek nie doczekali roku...
Jamnik został sam…
czwartek, 12 września 2013
Fretka Fredek słitaśne zwierzątko dla Pana domu
Czas na zwierzątko dla
Pana domu :) Ja sobie upatrzyłem fretkę, choć do dziś nie
pamiętam skąd mi się wzięła potrzeba posiadania właśnie tego
zwierzątka.
Może mi się spodobało
w momencie, gdy pewna dziewczyna weszła do sklepu z tym zwierzakiem
na szyi, owinięta nim niczym w szalik. Te oczka i ten przemiły
pyszczek długo zapadły mi w pamięci.
No i zacząłem
poszukiwania w dziale fauna i flora, aż natrafiłem na ogłoszenie
9-miesięcznego fretka o imieniu FREDEK.
Wyciągnąłem żonę, by
pojechała ze mną po to zwierzątko kilkadziesiąt km. Przed domem,
z którego wyszło ogłoszenie stała już młoda dziewczyna,
trzymająca pod kurtką na smyczy z dzwoneczkiem naszego przyszłego
– nowego domownika.
Żona dość długo się
wahała, szczególnie gdy usłyszała, że to zwierzątko „śmierdzi”
tzn. wydziela nieprzyjemny zapach, lepiej go nie kąpać, bo wówczas
jak to określiła właścicielka zwierze „utożsamia się z lasem” i woń jest
jeszcze silniejsza…
Ale z mordki był taki
słodziuchny, że pozwoliła mi go wziąć, pod warunkiem, że to ja
będę po nim sprzątał i że, ja go będę trzymał w drodze do
domu.
Po paru ujechanych
metrach, zastanawialiśmy się, czy oby dobrze zrobiliśmy, bo Fredek
rzeczywiście wydzielał dość niemiły zapach… no cóż położenie
go na desce rozdzielczej na wlotach powietrza przy włączonym
ogrzewaniu nie był najszczęśliwszym pomysłem :) Niedługo potem
nasze oczy i nozdrza zaczęła szczypać nieznośna woń… Wracamy?
Oddajemy go? Z dobre 10 minut sterczeliśmy na poboczu i patrząc na
to małe, długie zwierzątko, ze śmiesznymi szelkami i z
przyczepionym dzwoneczkiem zastanawialiśmy się, czy zawrócić, czy
jechać do domu…
Zwierzak był zabawny,
poprzednia właścicielka mówiła, że lubi podróżować samochodem
i teraz też wspinał się na ręce, by dotrzeć do szyby i móc
podziwiać widoki.
No i został.
Ale się zwierzaki
zdziwiły na widok Fredka, a dzieci po powrocie ze szkoły jeszcze
bardziej :)
Od razu było widać, że
mimo, że najmniejszy – Fredek nie da sobie „w kaszę dmuchać”.
Kot z zaciekawieniem
przyglądał się nowemu przybyszowi z daleka. Chyba przeczuwał, że
nie ma co z nim zadzierać… Pies powitał go natomiast głośnym
szczekaniem.
Żona kupiła Fredkowi
dwie małe miseczki: jedną na karmę, drugą na wodę. Zrobiła mu
miejsce w kotłowni, w kartonie wyściełanym gąbeczkami, żeby miał
miękko i przytulnie. Szybko się jednak okazało, że Fredek woli
sam sobie wybrać zarówno z czego będzie jadł, co będzie jadł
jak również gdzie będzie spał.
Nie spuszczaliśmy go ze
smyczy, jednak niesforne stworzenie ciągle zaplątywało się w
różnych miejscach ograniczając sobie ruchy do minimum. Żona
postanowiła mu odpiąć smycz, pozostawiając jedynie „uprząż”
z dzwoneczkiem, by było wiadomo gdzie Fredek przebywa.
No cóż to zwierzę nie
wydaje żadnych dźwięków, dlatego też tej nocy oboje czujnie
spaliśmy, nasłuchując dzwoneczka :)
Bo pokazał Fredek na co go stać, oj pokazał już w dzień przyjazdu.
Bo pokazał Fredek na co go stać, oj pokazał już w dzień przyjazdu.
Pierwszy ząbki Fredka
poczuł jamnik. To była nauczka – nie będziesz mi zabierał
jedzenia z pod pyszczka. Aż szkoda było patrzeć na skomlącego
Tofika, który próbował się opędzić od fretka wpitego zębami w
jego grzbiet. Wyglądało, jakby Fredek chciał ujeżdżać Tofika.
Druga w kolejce do sprawdzenia ostrości ząbków była…żona. A
już się cieszyła, że obwąchuje jej nogę, czyli poznaje nowe
zapachy – nie spodziewała się, że obwąchiwanie nogi zakończy
się ugryzieniem… no cóż to chyba nie był ten zapach, o który
Fredkowi chodziło.
I tak standardowo,
codziennie Fredek musiał żonę ugryźć. Co prawda nie do krwi, ale
miejsce po spotkaniu z ząbkami fretka, szczypało i było
zaczerwienione z dobre 30 – 40 minut.
Dzieci też zaczęły się go bać, szczególnie jak robił koci grzbiet, cofał się do tyłu kilka kroków, przystawał na chwilę, by zaraz potem ruszyć pędem w ich stronę – nie wiadomo czy po to, by się ganiać i bawić, czy po to by ugryźć. Dlatego też wszyscy domownicy, zaczęli w tym momencie uciekać i wskakiwać najwyżej jak się da.
Fredek był
indywidualistą. Jadł i wynosił karmę z miski psa i kota. To czego
nie zjadł, chomikował po kątach niczym zapasy na czarną godzinę.
Ze spaniem przeniósł się do korytarza na a właściwie pod
posłanie kota i psa, którzy spali razem, na kołderce, niegdyś
będącej na wyposażeniu łóżeczka naszych dzieci.
Fredek zaś lubiący
ciepełko, pakował się na gąbkę pod kołderkę.
Z czasem pies i fertka
zaprzyjaźnili się. Znaleźli wspólny język, szczególnie co do
zabaw. Uwielbiali się ganiać i chować w przeróżnych dziurach
przed sobą niczym w zabawie w chowanego połączonej z berkiem.
Tylko kot się
przypatrywał tym harcom z bezpiecznej odległości. Z Tofikiem
figlował jak najbardziej, natomiast fretkowi schodził zawsze z
drogi.
Odkąd Fredek zagościł
w naszym domu, odwiedzinom nie było końca. Każdy był ciekaw tego
nowego zwierzątka. Tym bardziej, że siostra nosiła się z zamiarem
podobnego zakupu…
Był bezszelestny niczym
ninja odkąd, żona zdjęła mu „uprząż” z dzwoneczkiem. Była
już po prostu za ciasna.
Fredek był u nas już ze
trzy tygodnie, kiedy żona postawiła ultimatum - albo Fredek albo
ona. Miała dość przechodzenia we własnym domu przez barykady
jakie zrobiłem na schodach, żeby Fredek nie wchodził na górę.
Zresztą i tak je pokonywał, tyle że zajmowało mu to z 5 miunt.
Dzieci też się go bały - odkąd Fredek zrobił „koci grzbiet”,
kilka kroków do tyłu i zaczął biec w stronę zapatrzonych w TV
dzieci. Córka zdążyła wskoczyć na łóżko, a Fredek złapał za
nogę syna. Przerażone dziecko uciekło na dół do kuchni, a żona
za nim, by dowiedzieć się czy ugryzł syna czy tylko złapał za
nogawkę spodni. Zanim zdołała dowiedzieć się czegokolwiek o
zaistniałym przed chwilą incydencie, usłyszała pisk wystraszonej
córki, która krzyczała niemal przez łzy, że Fredek wskoczył do
niej na łóżko. Żona sięgnęła po nóż, by ukroić kawałek
parówki i zwabić Fredka do wyjścia do korytarza, kiedy zwierzątko
już zbiegało po schodach słysząc zapewne ulubiony dźwięk
otwieranej lodówki.
:) Nie zdążyła ukroić
parówki, bo już siedziała na stole w drugim końcu kuchni z nożem
w ręce, dzwoniąc do mnie do garażu za ścianą, bym zabrał
swojego pupila, bo się nie może ruszyć ze stołu…
Śmiałem się jak można
się bać takiego świetnego małego stworzonka, no ale on
rzeczywiście ich gryzł, mnie chyba zaakceptował, może dlatego, że
to ja go trzymałem na rękach, jak go przywoziliśmy do domu?
Zresztą sprawdzone już było, że Fredek gryzł osoby, które nas
odwiedzały, których zapachu nie znał i traktował jak intruzów,
wówczas też wydzielał brzydki zapach. W innych przypadkach, nawet
nie było czuć fetorku jaki pamiętaliśmy z umieszczenia go przy
wentylacji w desce rozdzielczej w dniu zakupu.
Zbliżał się grudzień
a wraz z nim urodziny siostrzeńca. Skoro siostra myślała o zakupie
fretki, postanowiliśmy wspólnie, że im damy Fredka – zgodziła
się go wziąć…na próbę.
Jakoś tak pusto i cicho
się zrobiło w domu bez Fredka. O dziwo wszyscy za nim tęsknili,
nawet żona i dzieci a najbardziej to chyba jamnik - Tofik. Skomlał
i szukał Fredka w miejscach wspólnych zabaw.
Tylko kotu - Tutkowi było
wszystko jedno. W dwa tygodnie później pojechaliśmy na urodziny
siostrzeńca. Nie mogłem się napatrzeć, jak szwagier brał Fredka
na ręce, jak go głaskał i wkładał rękę do pyszczka, a Fredek
przyzwalał na wszystko i w ogóle nie gryzł…Ja zawsze wkładałem
rękawice przed pogłaskaniem tego zwierzaka a szwagier niemal mu
dawał buziaki…Jedynie siostrzeńca Fredek upatrzył sobie do
iskania po piętach. Jego łapał zębami nawet w locie. Może
dlatego, że był najmniejszy? A może dlatego, że mu dokuczał?...
Nawet dzieci odważyły się wziąć Fredka na ręce, gdzie w domu do
niedawna było to nierealne.
Byli oczywiście i
niezadowoleni jak np. teściowa siostry, która odmówiła
przychodzenia do nich w celu napalenia cyt. „dopóki będziecie
trzymać w kotłowni tego pieska moja noga tu nie postanie”.
Stojąc przed dylematem
mieć ciepło wracając po pracy, czy mieć Fredka, który „poluje”
na syna – postanowili oddać nam Fredka z powrotem.
Autentycznie oduczyli go
gryzienia, jednocześnie odkryli w nim nowe talenty jak np. talent do
szybkiego obierania mandarynek – całej siatki lub sekundowego
odgryzania pomponów przy kozakach – w trakcie jak siostra miała
je na nogach :)
Nie ten sam
zwierzak…Teraz już wiedzieliśmy, że to cofanie i natarcie to
zachęta do zabawy i ganiania. I dlatego z powrotu Fredka najbardziej
cieszył się chyba jamnik. Znów mogli wariować i się ganiać.
Dzieci też miały spokój, bo Tofik był skory do zabawy, aż oba
zwierzaki padały potem i odsypiały harce godzinami.
poniedziałek, 2 września 2013
Tofikowy jamnik dla córki
Córka zawsze chciała
mieć psa, a właśnie niebawem miała mieć siódme urodziny…
Podczas wertowania lokalnej gazety trafiłem na ogłoszenie i zaraz
potem byliśmy w drodze po… jamnika.
No matka to czysty
jamnik, ojciec… trochę nie do końca… tak więc nasz nowy
domownik został ochrzczony zgodnie ze swoją barwą – TOFIK.
Przez telefon facet mówił, że to kawa z mlekiem – ale to czysty tofikowy kolor. Wszystko ma brązowe, nawet nos.
Tak więc dzieci już zostały obdarowane pupilami, no i Tutek zyskał towarzystwo.
Przez telefon facet mówił, że to kawa z mlekiem – ale to czysty tofikowy kolor. Wszystko ma brązowe, nawet nos.
Tak więc dzieci już zostały obdarowane pupilami, no i Tutek zyskał towarzystwo.
Choć nie od razu
zaakceptował, to małe coś - długie, z długimi uszami, trzęsące
się nie wiadomo czy ze strachu, czy z zimna, leżące na małej
poduszce na podłodze obok wersalki.
Tutek jak na kota
przystało musiał pokazać, kto tu rządzi i leżąc na wersalce
pacnął parę razy łapą Tofika w łeb.
Tofik ciągnął do kota,
niczym do swojej matki, co z początku kotu nie bardzo pasowało.
Szybko jednak się zaprzyjaźnili, spali razem, jedli z jednej miski.
Razem figlowali.
I gdzie tu ma
zastosowanie powiedzenie: jak pies z kotem?
Co więcej Tofik brał z
kota przykład. Mimo „jamnikowego” wzrostu potrafi bez problemu
wskoczyć na parapet i wygrzewać się na nim, przez nagrzaną
promieniami słońca szybę.
Zaczął też korzystać
z „kuwety”, którą Tutek zrobił sobie w trocinach…
Jeśli ktokolwiek z Was
widział jak korzysta z „toalety” kot a jak pies to wie jakie są
różnice. Dla tych, którzy nie mieli takiej okazji wspomnę, iż
kot zawsze najpierw wygrzebuje sobie dołek, w który załatwia swoje
potrzeby, by zaraz potem go skrzętnie zasypać łapą, do momentu,
aż nie będzie czuć, że właśnie korzystał z toalety.
Pies ogranicza się do
podniesienia łapy, by potem wytrzeć tylne łapy. Nie ma to jednak
nic wspólnego z zasypywaniem miejsca, które właśnie „podlał”,
gdyż przeważnie robi kilka kroków do przodu i dopiero potem
wyciera tylne łapy. Mnie się to zawsze kojarzyło z tym, że stał
w kałuży i musi sobie wytrzeć opuszki niczym na wycieraczce.
Ale nasz Tofik umie
obserwować… i może nie wykopuje dołka przed „skorzystaniem”
tak jak Tutek, ale zasypuje nosem to co narobił, także węchem
sprawdzając, czy już wszystko jest ok, czy trzeba usypać większą
górkę :)
I tu się sprawdza
przysłowie: z kim przystajesz, takim się stajesz.
Hmm skoro kot może leżeć w wózku dla lalek, to dlaczego ja nie miałbym spróbować...
Niewtajemniczonych zapraszam do poprzedniego posta Na jakie zwierzę domowe się zdecydować...
Hmm skoro kot może leżeć w wózku dla lalek, to dlaczego ja nie miałbym spróbować...
Niewtajemniczonych zapraszam do poprzedniego posta Na jakie zwierzę domowe się zdecydować...
Subskrybuj:
Posty (Atom)